Bieszczady – piękno przyrody dla naszych gości

MOJE PIERWSZE NIEDŹWIEDZIE

Dziś ( 28 luty 2016r.) o godz. 16.00 miałem bardzo ekscytujące spotkanie. Nie było planowane, nie umawiałem się. Spotkałem cztery niedźwiedzie. W tych okolicach w ubiegłym roku takie spotkanie niedźwiedzia z jednym grzybiarzem zakończyło się w szpitalu. Oczywiście nie dla niedźwiedzia tylko dla zbieracza grzybów. Całą niedziela tylko w domu to nie dla mnie. O 14.30 wskoczyłem w samochód i po siedmiu minutach byłem w Woli Matiaszowej skąd rozpocząłem wędrówkę „swoimi” szlakiem , poprzez Biały Wierch , lasy nad Średnią Wsią i odkrytym grzbietem w dolinę wysiedlonej wsi Żernicy Wyżnej. Normalnie z Polańczyka, czyli na nogach, mam do Woli Matiaszowej około trzy i pół km. Tym razem ze względu na późną już porę pojechałem na miejsce samochodem droga przez Myczkóew i Berezkę. Nie nastawiałem się na zdjęcia krajobrazowe, bo pogoda nie była słoneczna chociaż chmury wysoko i dalekie zaśnieżone połoniny widać było. Liczyłem na zwierzynę płową lub ptaki drapieżne, które zawsze tu spotykałem. Aparat miałem w ręce w pogotowiu, żeby w razie potrzeby strzelić fotkę. Nie liczyłem na bliskie spotkanie, bo moim towarzyszem był Reks ( na zdjęciu) mały piesek, ale o niesamowitym wzroku, węchu i słuchu, który swoim szczekaniem skutecznie potrafił uprzedzić zwierzynę, że „mój pan” nadchodzi. Ale to nie on wyczuł niedźwiedzie pierwszy. Zobaczyłem je jako pierwszy. Zszedłem z odkrytego wzgórza w zakrzaczoną dolinkę, gdzie kilka lat wcześniej bobry zrobiły sobie żeremie. Udało mi się wtedy zrobić fajne zdjęcia bobra na lodzie, który wyszedł z przerębli i obgryzał jakąś gałązkę. Tym razem byłem kilkanaście metrów od żeremi, gdy z drugiej strony, na przeciwległym stoku w w podobnej odległości pojawiły się niedźwiedzie. Na początku nie zauważyły mnie. Dopiero, gdy Reks zaczął szczekać i biec w ich kierunku wszystkie cztery zatrzymały się i zaczęły patrzeć na mnie. Reksa nie widziały, ale go słyszały. Wszystko trwało krótko. Sekundy. Matka, która nie szła pierwsza została z przodu, a młode jak na komendę zaczęły się wycofywać. Matkę łatwo jest rozpoznać po powiększeniu zdjęcia. Widać na grzbiecie inną, prawie jak grzywa sierść, dużą głowę. Młode, ale wielkiem prawie jak mama niedźwiadki takiej sierści nie miały. Matka stała w tej samej, czujnej pozycji i wycofała się biegiem ostatnia. Reks pobiegł za nimi. W napięciu wysłuchiwałem, czy nie usłyszę jego skowytu gdyby został zaatakowany. Reks przestał szczekać, a z chaszczy dochodziły odgłosy przmieszczania się masywnych ciał. Przez chwilę pomyślałem, że jest ryzyko, że Reks wróci do mnie z niedźwiedziami na karku. Ze mną był jeszcze jeden pies ( jego zdjęcie z wczorajszej wyprawy Korbania-Łopienka). Duży, młody pies w wieku 10 miesięcy, z czarną sierścią, od dołu rudawo podpalany, ważący już około 25 kg , ale bardzo strachliwy. On się nawet nie zorientował, co się dzieje. , mała drobinka pobiegła za niedźwiedziami , a Czarek ( tak się zwie ) pozostał przy nodze. Pewnie ciekawe jest jak zachowałem się ja i co myślałem Pierwsza myśl to była taka: za blisko, żeby cokolwiek robić. Druga: zachować spokój i robić zdjęcia. Nie odczuwałem żadnego strachu tylko lekką ekscytację. Chłodno kalkulowałem. Jak zobaczyłem, że niedźwiadki za wyjątkiem matki zaczęły się biegiem wycofywać wiedziałem , ale pewności nie miałem, że to spotkanie zakończy się dobrze. Już po „spotkaniu” uwieczniłem myszołowa, a wcześniej lisa (ostanie zdjęcie na FB, w rzeczywistości pierwsze na wyprawie, widać tylko uszy i grzbiet na powiększeniu i chyba to był lis, a być może wilk).Zdjęcia bobra jest z tej żeremi , ale z innej wędrówki.