Bieszczady – piękno przyrody dla naszych gości

SAN W ŚNIEŻNEJ SZACIE

San w śnieżnej szacie ( 28.01.2021r.). Na „białe prerie” Tworylnego wybrałem się wzdłuż Sanu starą bojkowską drogą od Studennego, pnącą się w górę rzeki obok jej zakoli. Normalnie na tej najczęściej błotnistej, zarastającej drzewami i roślinnością drodze spotyka się wydeptane ślady butów oraz pojedynczych turystów unikających tłoku połonin. Czasem nikogo. Wczoraj nie było na tej dwu i półkilometrowej ścieżce ani śladów ludzi ani tropów zwierząt. Gdzieby nie spojrzeć wszędzie zalegał puszysty śnieg uginający konary i małe drzewka aż do ziemi. O wiele trudniej niż normalnie było dotrzeć na otwarte tereny wysiedlonej wioski. Musiałem się przyzwyczaić do nieprzyjemnego, zimnego śniegu wsypującego się za kołnierz na kark i ściekający dalej na plecy, wnikający do nie zamkniętych kieszeni w spodniach w których topił się od ciepła ciała. Czasu zajęło mi to o wiele więcej niż normalnie dotrzeć na Tworylne. Stąpnie po takim dziewiczym terenie miało troszkę coś w rodzaju odkrywczej wyprawy. Liczyłem na to, że w tym odciętym przez zimę od świata miejscu spotkam jakąś zwierzynę. Gdy wyszedłem na pierwsze widokowe zbocze opadające w dolinę Tworylnego poczułem się trochę zawiedziony. Wszędzie panowała nieskazitelna biel zakłócona tylko jednym tropem na największej łące po drugiej stronie dawnej miejscowości. Zacząłem się nawet zastanawiać , czy nie wracać do samochodu i jechać do innej doliny o której też myślałem wybierając się w południe na włóczęgę. Zdecydowałem się jednak sprawdzić ten wyraźny ślad i pokręcić się w okolicy skoro tyle trudu mnie to kosztowało dotrzeć tu. Gdy pokonałem pierwszy potok wszedłem na wzgórze, ograniczone drugim mniejszym potokiem. Z niego,trochę zaskoczony, zobaczyłem pojedynczego żubra. Był niedaleko tropu , który wcześnie widziałem. Stał kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie wcześniej świeży trop wchodził do lasu. Żubr wyszedł z tego lasku, chwilę był przy starym balocie siana ( tam też prowadził wcześniejszy trop) i poszedł około sto metrów dalej w bok do lasu. Stary byk wyglądał jakby był zmęczony. Na tym krótkim odcinku do lasu zatrzymał się dwa razy. Raz popatrzył w moim kierunku. Może to nie było zmęczenie , a ostrożność bo wyczuł zapach mój i towarzyszących mi psów. Poszedłem po jego śladzie w kierunku z którego przyszedł. Żubr przebywał w tym rejonie co najwyżej jeden, dwa dni. Znalazłem miejsca ,gdzie leżał. Znalazłem jego odchody. Tropów innych żubrów ani innej zwierzyny nie było. Nie chciałem niepokoić tego starego żubra. Nie poszedłem za nim świeżym tropem w śniegu. Pokręciłem się po Tworylnym do wieczora. Nie spotkałem ani jednego śladu jeleni lub wilków. Nie było ptaków za wyjątkiem sikorek. Przy jednym końcu łąki spotkałem wydeptane we wcześniejszym śniegu i lekko przykryte ostatnim, liczne ślady żubrów zgrupowane na niewielkim obszarze. Tu musiało stać zgrupowane ciasno stado, trochę dłużej stojące w tym samym miejscu. Zaczęło się robić już szaro, gdy dość daleko na malutkiej polanie, zobaczyłem uciekające w wielkich podskokach kozła i sarnę, które coś wystraszyło. Może ryś. Gdy zatrzymały się po drugiej stronie polany przyglądały się tej części lasu z której wyskoczyły, jakby sprawdzając czy coś za nimi nie wbiegnie. Za późno już było , żeby iść tam i zobaczyć, czy za ich śladami nie było innych. Sarnom udało mi się zrobić zdjęcie. Za to dwóm zwierzakom , które chwilę później spotkałem przekraczając płyciutki i wąski potok , nie. Po pięknym zachodzie słońca z zarysem drzew w gęstniejący mroku jak z horroru, udałem się skrótem poprzez potok, który około trzysta metrów niżej łączy się z Sanem, do ścieżki którą przybyłem w dolinę. Psy były kilka metrów przede mną i pierwsze zaczęły przekraczać potok. Po ich zachowaniu zauważyłem , że coś wywęszyły. Jak wielkie moje zdziwienie było, gdy dostrzegłem z odległości kilku metrów wydrę uciekającą przed nami. Woda w tym miejscu była tylko po kostki. Strumień szeroki na pół metra. Na co mogły tu polować ? Nie wiem. Psy skoczyły do wody. Musiałem ostro krzyknąć do psów;” nie wolno”. Okazało się , że wydry były dwie. Jedna zwiała pod zwalone gałęzie i konary nad strumykiem (mały zator), druga czmychła w przylegające tarniny. Psy na szczęście usłuchały. Te dwie wydry wydawały mi się większe w tej płyciutkiej wodzie niż te ,które kiedyś oglądałem ( dwa razy na Sanie i raz w starej żeremi bobrowej ). To nie było złudzenie w zmroku. Ich ciało jest długie i wąskie, bardzo elastyczne. Z ogonem były dłuższe niż Czarek ( mój większy pies). Miałem dobrą skalę porównawczą . W czasie ucieczki i nagłym zwrocie jedna z nich zgięła się i przyjęła na ułamek sekundy pozę jak litera omega. Całość ucieczki trwała sekundy, ale widok tej wydry w kształcie ciemnej greckiej litery na długo zostanie mi w głowie.