Bieszczady – piękno przyrody dla naszych gości

GDY POCHMURNIE I DESZCZOWO

Spacer z psami przy nie najlepszej pogodzie po bieszczadzkich pustkowiach ma swoje uroki. Majowy deszczyk uprzyjemnił pobyt na łonie natury nie tylko mnie. Cisza i wilgotność po niedługim deszczyku oraz zasnute chmurami niebo chyba spodobały się też bobrom. „Jak grzyby po deszczu” pojawiły się na żeremiach. Dużo wcześniej niż zazwyczaj wieczorową porą. Pierwszy bóbr pozwolił mi dłużej go obserwować z bliska. Łypał od czasu do czasu okiem w moim kierunku, ale obgryzanej gałązki nie chciał porzucić. Po jednym takim „łypnięciu” walnął ogonem o wodę chcąc mi zakomunikować, że widzi mnie i jestem niezbyt mile widzianym gościem. Po trzecim razie chlaśnięcia ogonem w wodę odpuściłem sobie i poszedłem dalej. Pół kilometra dalej napotkany lisek zainteresował się moją obecnością. Usiadł i mnie obserwował. Też usiadłem. Gdy spróbowałem się trochę przybliżyć, niknąc mu z oczu za grubym pniem lipy, on zrobił podobnie. Gdy wyjrzałem po kilku metrach zza drzewa liska już nie było. Znikł mi z oczu gdzieś w wysokiej w trawie. Trochę dalej , może więcej niż kilometr, a może mniej , dostrzegłem na drzewie drapieżnego ptaka ( myszołów ,może orlik) ) Zrobiłem mu kilka zdjęć. Na wszystkich zdjęciach, które w domu zacząłem przeglądać dostrzegłem ,że na gałęzi przycupnął tylko na jednej nodze. Drugiej nie byłem w stanie wypatrzyć. Czyżby to był ptak inwalida ? Chyba raczej nie , bo jego szanse na przeżycie byłyby z jedną nogą dużo mniejsze niż z dwoma. Pokarm myszołowy i orliki szukają na ziemi. Więc , gdzie jest ta druga noga ? Na zdjęciach jej nie ma. W dolinie jeszcze niedawno pełno było łani. Tym razem było inaczej. Wypatrzyłem tylko jedną , gdy już wracałem. Widok tej jednej łani pozwolił mi zrozumieć dlaczego łanie się pochowały. Łania miała nabrzmiałe wymię. Pewnie pełne mleka. Gdzieś niedaleko,może nawet na łące po której szedłem, musiała mieć ukrytego potomka, młodego jelonka. Pokazała się i niezbyt szybko uciekała. Prawdopodobnie dlatego, aby mnie i psy odciągnąć od miejsca, gdzie leżał schowany. Szybko poszedłem dalej upewniając się , że psy są przy nodze i nie myszkują w pobliskich trawach. Wracając, obok wcześniejszej mijanej żeremi, znowu dostrzegłem tego samego bobra. Tym razem towarzyszył mu mniejszy. Zatrzymałem się tylko na chwilę , aby zrobić zdjęcie. Trochę dalej w miejscu, gdzie na większych trawach i krzewach bytują pokląskwy, usiadł kolorowy trznadel. Zmoczony przez niedawny deszcz przysiadł na chwileczkę niedaleko mnie. W tym miejscu też długo się nie zatrzymałem, Chciałem jak najszybciej dotrzeć do początku jeziora solińskiego. Gdy wracam po ciemku z wędrówek w tej dolinie, w tym miejscu zawsze dają o sobie znać bobry mocnym chlupnięciem ogona o wodę. Akurat w tym dniu z powodu deszczu,który spowodował mój powrót do samochodu, byłem przy żeremi za widoku. Z jednego punktu obserwacyjnego mogłem widzieć cztery bobry jednocześnie. Jeden z nich wyszedł na brzeg i znikł mi z oczu wśród zarośli. Drugi obgryzał gałązkę przy brzegu. Trzeci pływał. A czwarty….. Czwarty był najbliżej mnie na brzegu. Nie dostrzegłem go od razu. Zauważyłem go dopiero wtedy, gdy wskoczył do wody. Musiał mnie dostrzec. Jego skok do wody zaalarmował tego bobra , który żerował dalej w zaroślach. Tamten na odgłos plusku wyskoczył z zarośli jak torpeda i długim skokiem wskoczył do wody. Potrafią być szybkie. Bardzo szybkie. (spacer 27 maja 2021r.)