Bieszczady – piękno przyrody dla naszych gości

DWA NIEDŹWIEDZIE

„Bieszczadzka przygoda” 15 czerwca. Gdy po ponad trzech kilometrach marszu usiadłem w upatrzonym miejscu nic nie zapowiadało większej bieszczadzkiej przygody. Nie miałem iść ochoty dalej w „teoretycznie” lepsze miejsce do obserwacji. Zbliżał się zachód. Tylko połowa stromej łąki po drugiej stronie potoku była jeszcze oświetlona słońcem. W pobliżu na drzewie siedział myszołów. Inny,trochę dalej, wylądował w trawie i kilka minut coś skubał. Od czasu do czasu jego uniesiona głowa pojawiała się wśród traw sprawdzając , czy coś niebezpiecznego nie pojawiło się w pobliżu. Miejsca na łące nie zmieniał. Słońce zaszło już chwilę wcześniej. Cała głęboka dolina pogrążyła się w cieniu. Wyżej na wierchach słońce ostatnimi promykami głaskało zielone czuby gór. Późno już było, a ani na mojej łące gdzie siedziałem pod krzaczkiem, ani na żadnej z dwóch które obserwowałem po drugiej stronie potoku, nie pojawił się jeszcze żaden zwierz. Nastawiałem się na łanie z jelonkami. I nic. Miałem się już zbierać z powrotem, gdy z lasu na łąkę wyszła jedna łania. Sama, bez potomka. Zatrzymało mnie to na dłużej. W tym miejscu niedawno podglądałem młode jelonki z łaniami, więc szansa była, że wyjdą jeszcze mimo późnej już pory. Ta jedna „bezdzietna” łania była zwiadowcą. Kilka minut samotnie skubała trawę i listki z krzaków na skraju głębokiego parowu schodzącego z lasu w dół doliny. Gdy okazało się, że nic nie straszy tej łani, z lasu zaczęły wychodzić mamusie z dzieciątkami. Najpierw jedna łania z małym jelonkiem, potem pojawiły się jeszcze dwie ze swoimi pociechami. W sumie na łące pasło się cztery jelonki i sześć łani. Zrobiło się sielankowo. W przedwieczornej porze ptaki głośno rozśpiewały się. Wiatr zupełnie ucichł. Psy, które ze mną były, siedziały cichutko i obserwowały z zainteresowaniem bawiące się jelonki. Tak jakby wiedząc o zwiększonej czujności łań w tym okresie, nie ruszyły się z miejsca nawet na troszeczkę. Sielanka nie trwała długo. Łąkę najpierw opuściła jedna para jeleni. Łania i jelonek. Ta para nie była zaniepokojona. Spokojnie weszła w las. Pozostałe nie pasły się długo. Po minucie lub dwóch dwie łanie zaczęły biec w kierunku parowu. Za nimi śmigły dwa małe jelonki. Trzeci trochę się jeszcze ociągał. Stał ledwie widoczny w głębokiej trawie. Ta małą gromadka zebrała się na skraju tego zadrzewionego parowu ( potoczyska) i powoli, skubiąc jeszcze trawę od czasu do czasu, zeszła z łąki między drzewa i krzaki. Myślałem , że to już koniec obserwacji i czas się zbierać. Przez głowę jednak przebiegła mi myśl, czy przypadkiem coś nie zakłóciło tej sielanki. Jeden rzut oka na pozostałą część łąki wystarczył, żeby potwierdzić przypuszczenia. Zauważyłem niedźwiedzia. Najpierw jednego na środku łąki, a ułamek sekundy później drugiego, kilkanaście metrów za pierwszym. Szły w kierunku ,gdzie chwilę wcześniej były łanie z jelonkami. Bardzo dużo czasu miałem na ich obserwację. Łaniom z jelonkami zrobiłem pięć krótkich filmików. Niedźwiedziom osiem. Wielokrotnie więcej zdjęć. Na początku czułem się bezpiecznie. Niedźwiedzie , podobnie jak jelenie, nie miały pojęcia , że są obserwowane. Miałem do nich dużo mniej niż sto metrów, ale w moim odczuciu była to bezpieczna odległość. Niedźwiedzie znajdowały się na łące po drugiej stronie potoku i szły w poprzek łąki w miejsce, gdzie były łanie z jelonkami. Jeden z niedźwiedzi podszedł nawet na skraj potoczyska w którym dopiero co znikły. Poziom adrenaliny zaczął mi się podnosić i różne scenariusze wydarzeń zaczęły mi latać po głowie dopiero wtedy , gdy bliższy niedźwiedź zmienił kierunek marszu i zaczął iść prosto na mnie. Siedziałem z psami niewidoczny po przeciwnej stronie potoku na stromym brzegu łąki. Gdy niedźwiedź zbliżył się do drzew przy potoku, niknąc mi w krzakach z oczu, spod kępy tarniny pod którą siedziałem poszedłem ciut wyżej na skraj lasu. Niedźwiedź był przy głównym potoku doliny do którego miałem nie więcej niż dwadzieścia metrów. Na początku siedziałem na wprost miejsca w którym łanie często przekraczają potok. Zaczęło robić się niebezpiecznie. Stąd ta moja kontrolowana rejterada. Pierwszy niedźwiedź znikł mi z oczu przy potoku, drugi zaczął się szybko zbliżać w to samo miejsce co pierwszy. Za bardzo nie wiedziałem co robić. Powoli zacząłem się wycofywać jeszcze wyżej i dalej. To nie była matka z młodymi, która odpowiednio wcześniej ostrzeżona wycofuje się i idzie ( ucieka) dalej, nie szukając niepotrzebnej zaczepki. Teraz szły na mnie dwa dorosłe niedźwiedzie. Czułem się nieswojo. Psy na szczęście były spokojne, nie szczekały. Oddaliłem się jeszcze dalej między drzewa. Jednocześnie bez przerwy zerkałem na moją stronę potoku i malutka łączkę przy nim. Byłem prawie pewien , że niedźwiedzie tam się pojawią. Chyba jednak bieszczadzkie anioły czuwały nade mną. Niedźwiedzie pozostały po drugiej stronie potoku. Niewidoczne dla mnie. Na łące pozostały wyraźnie odciśnięte ślady po ich przejściu. Odczekałem jeszcze trochę. Na łąkę zaczęły wracać łanie z jelonkami. Trochę stresujący był powrót do samochodu. Musiałem wracać w gęstniejących ciemnościach dróżką wzdłuż potoku. Zazwyczaj wracam bez użycia latarki. Tym razem użyłem latarkę telefonu. Wypatrywałem i sprawdzałem na ziemi, czy przypadkiem niedźwiedzie nie są na tej samej drodze tuż przede mną. Powrotne trzy kilometry do samochodu w gęstniejących ciemnościach wieczoru szedłem w napięciu wysłuchując odgłosów naokoło. Psy trzymały się nogi. Po dwóch kilometrach takiego marszu prawie wlazłem na trzy łanie,które wystraszone moim najściem uciekły. Gdy do samochodu miałem około trzysta metrów i szedłem w zupełnych ciemnościach ,oświetlając latarką telefonu tylko niewiele metrów przed sobą , na drodze którą się poruszałem zobaczyłem zarys zwierzaka wielkości wilka lub sarny. W ciemnościach wyglądał na czarnego, ale chyba dlatego, że „w nocy wszystkie koty są czarne”. Reks ,mniejszy pies, rozszczekał się. Czarek szczeknął tylko raz głośno ostrzegawczo. Zwierz szybko znikł w lesie. Reks nie uspokoił się tak łatwo. Mimo moich prób uspokojenia go, szczekał co chwila , kierując swoje szczekanie w stronę linii lasu przylegającego do drogi. Czarek wyraźnie zaniepokojony trzymał się blisko nogi. Za ciemno było, abym był pewien co to za zwierz był. Na pewno nie zwierzyna płowa. Nie tak reagują psy na nią. Prawdopodobnie był to wilk. Odciśniętych tropów niedźwiedzi w gliniastej ,mokrej ziemi nie zauważyłem. Tropy zwierzyny płowej, wilków i psów ( najczęściej moich),odciśnięte na tej drodze są tu zawsze. Psy wyraźnie nie czuły się pewnie. Gdy otworzyłem samochód nie czekały na komendę „do samochodu”. Same szybko wpakowały się do niego. Ja z ulgą za nimi.