Bieszczady – piękno przyrody dla naszych gości

CZTERNASTAK-RAZEM NA GÓRSKIEJ ŁĄCE

Tego czternastka podszedłem blisko pod koniec rykowiska. Najpierw wypatrzyłem go na środku łąki po przeciwnej stronie doliny, a potem skrycie podszedłem na odległość około dwudziestu metrów. Masywne miał poroże. Szybkie podejście z daleka na przeciwległą łąkę ułatwiły mi drzewa i krzaki porastające górski potok. Głośny szum wody zagłuszył moje przedzieranie się na drugą stronę strumienia. Wszedłem w łąkę na kilkanaście metrów, pozostawiając za sobą najbliższe drzewa i psy. Podsuwałem się coraz bliżej byka w momentach, gdy ryczał. Jakoś tak sobie ubzdurałem,że w tym momencie jest mniej ostrożny. Trochę wziąłem przykład z taktyki podchodzenia głuszców, które w czasie tokowania i pieśni godowej „głuchną i ślepną”. Może i sobie ubzdurałem , ale to działało. Kiedy nie ryczał i zerkał w moim kierunku, zamieniałem się w zielony/khaki głaz….. Dostrzegł mnie. Co sobie myślał w swojej rogatej głowie nie wiem. Wyglądało to jednak tak jakby czuł się panem łąki i demonstrował przede mną swoją siłę oraz uzbrojenie na głowie. Nie powiem, żebym lekkich obaw nie miał. Mimo, że byk był tylko czternastakiem to poroże miał takie , że gdyby zechciał wypróbować na moim grzbiecie…… Najbardziej masywne jakie widziałem w czasie tegorocznego rykowiska. Coś za bardzo odważny i wojowniczy był ten byk. Czuł się panem łąki i sytuacji. Nie wiem jakie poroże dostrzegł na mojej głowie, ale za bardzo tym co zobaczył się nie przejmował. W każdym bądź razie nie wziął nogi za pas tak jak to normalnie bywa w takich sytuacjach. Demonstracyjnie trochę poskubał przede mną trawę , kilka razy zaryczał i po chwili przeniósł się na lewo na skraj łąki, gdzie zaczął walczyć z krzakami jak don Kichot z wiatrakami. Po jakimś czasie mu się ta walka z krzakami znudziła albo doszedł do wniosku, że była wystarczająca do wybicia mi z głowy ochoty na jakieś łanie. Przemaszerował nie daleko mnie i poszedł tropem łani,która była tu wcześniej obwąchując pozostawione przez nią ślady oraz mieląc swoim językiem jak śmigłem helikoptera. Na chwilę zatrzymał się jeszcze na skraju lasu. Trochę tam powęszył, zaryczał , pomielił jęzorem, popatrzył w moim kierunku i znikł w lesie w miejscu ,gdzie znikła łania tego poranka.