Po lasach już gdzieniegdzie widać, że jesień swoim pędzlem pociągnęła po czubkach drzew. Kolorowo zaczyna być w Bieszczadach. Jeszcze nieśmiało i nie wszędzie, ale w niektórych miejscach bardzo. Wczoraj w jednej z dolinek natknąłem się na rdest,który na tle zieleni rozkwitł odcieniami czerwieni. Każdy jego krzak autonomicznie z różnym nasileniem koloru. Urokliwe miejsce. Kolory już są. Nawet stado żubrów, które wypatrzyłem daleko w dolinie, akurat przemieszczało się na tle dość mocno już jesiennego fragmentu lasu. Zastanawiałem się,czy nie spróbować podejść to stado bliżej. Zrezygnowałem z tego zamiaru, bo prawie pewien byłem, że niczym podejdę ,a zajęłoby to ze dwadzieścia minut, stado zniknie w lesie. Idąc wysoko doliną po jej przeciwnej stronie obserwowałem miejsce pojawienia się stada. Stado po kilku minutach znikło za załamaniem wzgórza, pewnie weszło w las. Podbudowany podjętą wcześniej dobrą decyzją ( nie podchodzeniem stada), ruszyłem dalej na łąki , gdzie najczęściej wychodzą żubry. Gdy już byłem mniej niż sto metrów od ulubionego punktu widokowego spotkała mnie „miła niemiła” niespodzianka. Bliskie spotkanie ze zwierzęciem. „Miła niemiła”, bo fajnie było spotkać tak blisko zwierze, ale przez chwilę niemiła, bo przez kilka sekund zwierz stojąc trzy- cztery metry ode mnie, wpatrywał się we mnie i nie wiadomo było co zrobi. Mogło być niemile. Szedłem skrajem łąki tuż przy lesie. Pełno tu wysokiej , dwumetrowej kwiecistej rudbekii i niższych jeżyn. O tej porze roku jeżyny są słodkie, pyszne. W czasie ostatnich wypadów zawsze przez chwilę się tu zatrzymywałem. Zrywałem jeżyny od razu pakując je do ust. Jeżyny polubiła nawet Luna. Pałaszuje je jak jakieś psie przysmaki. Oczywiście z ręki. Luna szła kilka metrów ode mnie i pierwsza weszła w gęstwinę jeżyn i kwiatów Szybko weszła , ale jeszcze szybciej wyskoczyła z podwiniętym ogonem w takiej panice i takim skokiem jakby ją ktoś wyrzucił w powietrze. Zapomniała języka w gębie ze strachu, bo ani nie zaszczekała, ani nie zawarczała tylko przywarła do mnie. Czarek , który szedł obok mnie znieruchomiał. Ja znieruchomiałem. Wilk, niedźwiedź ? Przeleciało mi przez głowę. Rzuciłem okiem w wygniecione miejsce w rudbekiach. Nic…… Uniosłem wzrok lekko wyżej w nienaruszoną zwartą ścianę roślin. I wtedy ujrzałem głowę, rogi i duże oko. Kilka metrów ode mnie. W gęstych roślinnościach tkwił tułów żubra ledwo widoczny. Odruchowo podniosłem aparat i próbowałem zrobić zdjęcie. Żubr przez może maksymalnie dwie sekundy stał nieruchomo i wpatrywał się we mnie. Udało mi się zrobić tylko jedno zdjęcie. Wymierzyłem w oko. Chwyciłem kawałek głowy z rogiem. Więcej w kadrze nie zmieściłem. Ogniskowa obiektywu była zbyt duża. To były ułamki sekund. Miałem wewnętrzne przekonanie, że jeśli stoję nieruchomo z aparatem przy oku żubr mnie nie widzi. Ale gdzie tam !. Żubr nagle ruszył. Odwrócił się ( na szczęście) i ruszył impetem w głąb lasu łamiąc co mniejsze drzewka i krzewy powodując tym wiele hałasu. Dopiero po chwili, gdy emocje opadły naszła mnie refleksja , a coby było gdyby zaskoczony ruszył na mnie? Sytuacja była tak nietypowa, że zacząłem się zastanawiać , rozważać dłużej i zadawać sobie pytania. Ile razy będę miał szczęście , że przy moich częstych wędrówkach nic złego mnie nie spotka ? Czy warto ? Przecież zdarzają się śmiertelne wypadki z rozjuszonymi krowami lub bykami w gospodarstwach rolnych. Żubr, samotny byk to większa „waga” zawodnika. Trochę oczami wyobraźni widziałem się nadziany na róg lub zmiażdżony po racicami mocarnego zwierza. Przez dłuższą chwilę tego wieczoru czułem się niepewnie, ale mi to przeszło.
ŻUBR BLIŻEJ NIŻ BLISKO